Pruszcz Gdański-Kłodawa-Trąbki Wielkie-Kleszczewo-Straszyn-Rotmanka-Pruszcz
Niedziela, 14 października 2007
· Komentarze(2)
Pruszcz Gdański-Kłodawa-Trąbki Wielkie-Kleszczewo-Straszyn-Rotmanka-Pruszcz Gdański
Pogoda, mimo chłodu, zachęca dzisiaj do jazdy, nie było się więc co buntować i ruszam na objazd okolicy. Wyjazd z Żuław pod malutkie hopki, jak zwykle doprowadza mnie do skrajnej rozpaczy (orzeł z Żuław :)), ale jakoś dociągam do Trąbek Wielkich. Tam fotografuję kościół pw. Wniebowzięcia NMP (miejsce pielgrzymek do obrazu, podobno cudownego) i niemiłosiernie umorusany przydrożny dom z muru pruskiego.


Po krótkim postoju ruszam dalej przez Kleszczewo w kierunku Gdańska. Jedzie się nieprzyjemnie, bo droga klasy i jakości gminnej, a uśmiechniętych idiotów wyprzedzających na trzeciego bez liku. Czasami myślę, że byłoby uczciwiej gdyby tacy jegomoście utłukli swoich pasażerów jeszcze w domu czapką z pomponem, oszczędzając im elementu hazardu i ryzyka kalectwa związanego z taką jazdą.
Docieram szczęśliwie do Straszyna, gdzie uwieczniam żelazny temat, czyli dworzec kolejowy.



Przez Rotmankę coraz bardziej przyzwoitym tempem wracam do domu. Dobrze że udało sie jeszcze zrobić traskę, chociaż chyba pora będzie rower małżonki zakonserwować na zimę, zostawiając do dyspozycji wiernego, starego Rometa.
Pogoda, mimo chłodu, zachęca dzisiaj do jazdy, nie było się więc co buntować i ruszam na objazd okolicy. Wyjazd z Żuław pod malutkie hopki, jak zwykle doprowadza mnie do skrajnej rozpaczy (orzeł z Żuław :)), ale jakoś dociągam do Trąbek Wielkich. Tam fotografuję kościół pw. Wniebowzięcia NMP (miejsce pielgrzymek do obrazu, podobno cudownego) i niemiłosiernie umorusany przydrożny dom z muru pruskiego.


Po krótkim postoju ruszam dalej przez Kleszczewo w kierunku Gdańska. Jedzie się nieprzyjemnie, bo droga klasy i jakości gminnej, a uśmiechniętych idiotów wyprzedzających na trzeciego bez liku. Czasami myślę, że byłoby uczciwiej gdyby tacy jegomoście utłukli swoich pasażerów jeszcze w domu czapką z pomponem, oszczędzając im elementu hazardu i ryzyka kalectwa związanego z taką jazdą.
Docieram szczęśliwie do Straszyna, gdzie uwieczniam żelazny temat, czyli dworzec kolejowy.



Przez Rotmankę coraz bardziej przyzwoitym tempem wracam do domu. Dobrze że udało sie jeszcze zrobić traskę, chociaż chyba pora będzie rower małżonki zakonserwować na zimę, zostawiając do dyspozycji wiernego, starego Rometa.